Opowieść nieszczęśliwej miłości
Widzowie wchodzą do sali. Do ich
uszu dochodzą ciche dźwięki gitary akustycznej. Na scenie maluje się chaotyczny
obraz mieszkania - meble ułożone w jeden wielki filar przytłaczają odbiorcę;
kamery dokumentują każdy ruch, drgnięcie, oddech. Atmosfera jest napięta. Nagle
roznosi się głos aktora i... czar pryska. Rozpoczyna się festiwal komicznych
dni-aktów.
Spektakl
Coś pomiędzy reżyserii Tomasza
Cymermana łączy w sobie cechy musicalu z dramatem współczesnym. Przeplata
motywy komiczne z tragicznymi; bezceremonialnie bawi się emocjami widza.
Reżyser stara się (niczym Gabriel Garcia Marquez w Miłości w czasach zarazy) zgłębić wszystkie kręgi miłości: szaloną
namiętność, cielesne pożądanie, nieszczęśliwe małżeństwo, zdradę; próbuje
stworzyć spójny i przekonywujący obraz uczucia bohaterów. Jednakże wspólnym
mianownikiem wszystkich dni-aktów jest słowo “próbuje”. Spektakl Tomasza Cymermana szybko okazuje się
niespełnionym marzeniem autora, nieudaną realizacją zamysłu autora. An
(Małgorzata Biela) i Jan (Karol Kossakowski) biegają cały czas dookoła filaru,
prowadzą bezładne rozmowy, przeżywają wciąż nowe tragedie. Czynności te jednak
nie prowadzą do żadnego konkretnego zakończenia (co zresztą wypowiada sam
główny bohater podczas spektaklu). Reżyser próbując zgłębić fenomen
współczesnej inteligencji, gubi się w swoich tezach. Szukając usprawiedliwienia
dla dekadentyzmu An i Jana, zaprzepaszcza szansę na wykorzystanie talentu
młodych aktorów.
Warto
również wspomnieć o muzyce, za którą odpowiedzialni byli: Michał Dymny, Piotr
Źyła oraz odtwórca roli Jana - Karol Kossakowski. Piosenki śpiewane przez
bohaterów przy akompaniamencie gitary i elektronicznych dźwięków, omijając
szerokim łukiem Cipową piosenkę
(którą prawdopodobnie każdy widz chciałby jak najszybciej zapomnieć), stanowią
naprawdę duży plus spektaklu - mając jednak na względzie, iż są bodajże jedyną
zaletą inscenizacji, mamy ostatecznie obraz dość nędzny.
Bartosz Sobczak
Komentarze
Prześlij komentarz