Wywiad z Adamem Woronowiczem

Trzeciego dnia Festiwalu Debiutantów Pierwszy Kontakt mogliśmy obejrzeć spektakl TR w Warszawie w reżyserii Anny Karasińskiej Ewelina płacze. Miałam okazję porozmawiać z jednym z aktorów grających w tym przedstawieniu - Adamem Woronowiczem.

Weronika Woronko: Zacznę może od samego tekstu. Nie widziałam jeszcze spektaklu, lecz z opisu na stronie TR oraz recenzji pomysł wydaje się dość ciekawy. „Granie samych siebie wyobrażonych przez kogoś innego” (materiały TR Warszawa).  Skojarzyło mi się to w pewien sposób z motywem z Misia Stanisława Barei, gdzie szukali dublera głównego bohatera. Jak zareagował Pan na tak nowatorski, oryginalny koncept? Czy chętnie zaangażował się Pan w ten projekt?

Adam Woronowicz: Przyznam szczerze, że impuls, który mnie dotknął po przeczytaniu tekstu był bardzo pozytywny. Jest to bardzo dobrze napisana sztuka. Powiedziałbym nawet błyskotliwa. Nie miałem od początku żadnych oporów. Wiedziałem, że to świetny projekt, pozostawała tylko kwestia jak będzie wykonany. Bardziej niż o tekst bałem się o to, czy uda nam się przedstawić go w odpowiedni sposób. W kinie i teatrze papier, jak my to mówimy zawodowym językiem, czyli te napisane litery to podstawa. Jeśli tego nie ma, to projekt nie ma szans na powodzenie.

W.W.: Wspomniał Pan o obawach związanych z wykonaniem. Jesteśmy na festiwalu debiutantów, więc przy pracy nad spektaklem współpracował Pan z debiutantkami – Eweliną Pankowską i reżyserką Anną Karasińska. Jak ocenia Pan tę współpracę?

A.W.: Generalnie dobrze. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, żeby osobie debiutującej nie zależało, żeby „strzelała fochy”. Młody człowiek ma to do siebie, że jeśli uczestniczy już w jakimś projekcie, to cieszy się z tego i jest zaangażowany. Poza tym zawsze przed rozpoczęciem pracy z zespołem, odbywa się cykl rozmów z reżyserem, który wprowadza taką osobę w cały zamysł. TR nie jest zespołem zamkniętym. Cieszy nas, gdy ktoś do nas dołącza. Możemy sprawdzić, czy będzie do nas pasował, żeby ewentualnie zostać dłużej. Niemniej dobrze nam się współpracowało zarówno z Anią, jak i Eweliną.

W.W.: Gra Pan w spektaklu w pewien sposób siebie. Czy mógłby mi Pan powiedzieć coś więcej?

A.W.: Powiem tyle, że gram Kasię z Legnicy, która faktycznie przyjechała w zastępstwie za aktora o nazwisku podobnie brzmiącym do mojego. Więcej nie ujawnię, zapraszam za to na nasze spektakle.

W.W.: Czy Pana zdaniem młodemu aktorowi łatwiej było wybić się w czasach pańskiego debiutu, czy obecnie?

A.W.: Nie mogę tego jednoznacznie określić. Dwadzieścia lat temu my byliśmy inni, współcześni młodzi ludzie też są inni, mają inne doświadczenie, są przygotowani do czegoś zupełnie innego. Inne są przede wszystkim oczekiwania debiutantów. Mimo wszystko myślę jednak, że to na nich czeka więcej pracy. Przytoczę może przykład. Gdy w 1997 roku kończyliśmy szkołę, castingi były tylko do dwóch seriali – Klanu i Złotopolskich, teraz natomiast ta gama jest ogromna. Praktycznie każda stacja komercyjna ma kilka swoich produkcji.
Jeszcze raz, jest to zupełnie inna rzeczywistość i nie sposób to porównać. Myślę, że obecni debiutanci są przygotowani na to, co ich czeka, starają się wykorzystywać szanse. Muszą się jednak pogodzić, że nie wszyscy studenci z roku zostawali aktorami. Było tak od zawsze, to naturalne. Czasem jest ich więcej, czasem mniej. Trzeba mieć na pewno trochę szczęścia, trafić na odpowiedniego reżysera. Generalnie zawsze wiąże się to z ciężką, niewdzięczną pracą. Jest ona obarczona tym, że praktycznie nie ma się życia osobistego, że jest ono podporządkowane teatrowi, który jest dość zaborczy.

W.W.: Coraz częściej sprawdza się Pan w roli asystenta reżysera. Znając wady i zalety obu zawodów, wolałby Pan realizować się w większym stopniu jako aktor czy reżyser?

A.W.:  Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Czasem rzeczywiście mam jakieś pomysły, lecz nie myślałem o nich poważnie. Bycie reżyserem to ogromna odpowiedzialność, choć często wydaje nam się inaczej.

W.W.: Na zakończenie, ponieważ również pochodzę z Białegostoku, chciałabym zapytać o tamtejsze teatry. Czy któryś z nich wywarł na Panu jakieś specjalne wrażenie, pomógł w wybraniu ścieżki zawodowej?

A.W.: Bardzo lubiłem supraski Wierszalin, który w latach 90. uchodził za jeden z najlepszych i z tego, co mi wiadomo obecnie nie stracił na jakości. Do dziś pamiętam Turlajgroszka, fenomenalny spektakl. W tamtych czasach Teatr Dramatyczny nie cieszył się zbyt dobrą renomą, natomiast pamiętam Białostocki Teatr Lalek, ich pierwsze przedstawienia dla dorosłych. BTL był naprawdę kultowym miejscem. Mogłem obserwować początek ich przeobrażenia, gdy teatr ten zaczął wykraczać poza przedstawienia stricte dla dzieci i zaczął ewoluować w kierunku przedstawień dla dojrzałych widzów. Spektakle z Krzysztofem Dziermą. To były niesamowite przeżycia.  Ale poza tymi teatrami równie często chodziliśmy na spektakle dyplomowe Wydziału Lalkarskiego Akademii Teatralnej. Tam widziałem mnóstwo świetnych przedstawień. Teatry te z pewnością zostawiły we mnie jakieś pozytywne piętno. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tragedia Koriolanusa

Moje ciało, mój wybór

Rozmowa