Rozmowa - dzień czwarty

Joanna Jagodzińska-Kwiatkowska. Za nami już czwarty dzień festiwalu. Zmęczenie daje się we znaki?
Adam Kasprzak. Oj bardzo...
Joanna J.K. Mimo późnej pory postarajmy się porozmawiać o dzisiejszych spektaklach. Zaczniemy chronologicznie? Od Coriolanusa?
Dawid Zapolski. Mamy się skupić na pozytywach czy negatywach?
Joanna J.K. Na pozytywach najpierw proszę... 
Dawid Zapolski. Dramat człowieka uwikłanego w meandry polityki. Tylko zastanawiam się, czy to właściwie wybrzmiało. Przede wszystkim mam problem z zakończeniem. Nie tylko ja go nie zrozumiałem. Po wyjściu z teatru tylko Tymoteusz, który przeczytał tekst, podkreślał logiczność tego zakończenia - Coriolanusa zamordowano. Ok, ale dla mnie to nie jest takie oczywiste. Najpierw matka wygłasza tyradę, w której przekonuje syna o konieczności powrotu do Rzymu, a za chwilę wszystko odwraca się o 360 stopni i... urywa się. Zakończenie jednak nie wybrzmiało.
Joanna J.K. To prawdopodobnie wynika ze skreśleń, jakich dokonano w tekście. Ale zgadzam się z tobą. Też czuję niedosyt. Niemniej broniłabym kreacji Lecha Wierzbowskiego czyli Cioriolanusa. Był ujmujący w swoim niezawinionym szaleństwie...
Dawid Z. A nie odniosła pani wrażenia, że w tym zespole każda postać grała jakby do siebie?
Joanna J.K. Nie bardzo rozumiem.... Ja bym powiedziała, że raczej każdy z aktorów grał na pułapie swoich możliwości, po prostu...
Dawid Z. I do tego chyba zbyt ekspresywnie. Ta ekspresja, krzykliwość, miała uzasadnienie w przypadku Coriolanusa, uzasadniała jego rozpacz, szaleństwo...
Joanna J.K. Tak. Nasza rozmowa niepostrzeżenie skręciła w kierunku słabszych stron tego spektaklu. Śmiało.
Dawid Z. Powiem szczerze, że nie rozumiem pewnych rozwiązań scenicznych, wydawały mi się zbyt nachalne. Na przykład rozrzucanie kartek na scenie, pryskanie wodą z syfona i te wstawki video... Nie rozumiem tego.
Joanna J.K. To miała być chyba videokonferencja Sicinii z Brutusem, tyle że umieszczona w przedakcji. Ale znowu muszę się z tobą zgodzić. To były ograne chwyty, trochę na zasadzie: "reżyser musi mieć pomysły". Powiedzmy jeszcze o tym, co wprawiło nas wszystkich w największe zdumienie.
Dawid Z. (śmiech) Robi pani aluzję do zachowania młodych aktorów? Myślę, że do legendy przejdzie tekst wyszeptany przez jednego z nich do koleżanki: "Poczekaj, mam jeszcze jedną kwestię". Nie tylko ja to słyszałem. Nie rozumiem też, dlaczego Aufidius wyszedł w pewnym momencie na scenę ze scenariuszem. To też niestety wyglądało tak, jakby zapomniał tekstu... Chyba inaczej niż w Ślubie, gdzie paradowanie ze scenariuszem w ręku mieściło się w koncepcji głównej postaci.
Joanna J.K. Wiesz, ja bardzo często się zastanawiam nad funkcją suflera we współczesnym teatrze. Jak aktorzy sobie z tym radzą... Ale to jest temat na inną zupełnie rozmowę. Zauważyłeś elementy metateatralne?
Dawid Z. Chodzi o teatr w teatrze? Podobał mi się pomysł zaanektowania pierwszego rzędu przez aktorów. To tak, jakbyśmy stali się - jako widzowie - częścią senatu, świadkami tych haniebnych zdarzeń. Widownia była przedłużką rzeczywistości scenicznej.
Joanna J.K. Tak, to rozwiązanie zasługuje zdecydowanie na szacunek. Tak a propos szacunku, to nie podobało mi się opuszczenie sali po przerwie przez część widowni. Aktorom musiało być przykro.
Dawid Z. Jest jeszcze kwestia szlafroka Aufidiusa, schodów... Mam wrażenie, że kostiumy spłaszczały te postaci, zbytnio przykuwały uwagę.
Joanna J.K. Krępowały raczej - jak dowiedzieliśmy się z rozmowy w Wejsciówce. Ale przestańmy się już pastwić. Schody wyrosły na scenie zapewne z inspiracji lekturą tekstów sławnego szekspirologa Jana Kotta.
Dawid Z. W końcu reżyserka sama przyznała, że miała Szekspira dużo na studiach...
Joanna J.K. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Spróbujmy chłopcy uciec od porównania tego spektaklu z Cynkowymi chłopcami.
Adam Kasprzak. cisza... To może pani zacznie.
Joanna J.K. Dobrze. Mnie ten spektakl poruszył swoją tezą: wojna nie ma nic z kobiety, bo przynosi demontaż jej tożsamości.
Adam K. Świetnie to pani ujęła. Kobieta musiała na wojnie wystąpić przeciw własnej naturze i przyzwyczajeniom. To jest bezwzględna konfrontacja marzeń dziewczyn, dziewczynek właściwie, z rzeczywistością wojny, zderzenie z poglądem, że jadą tam po to, by romansować. Wojna zmienia relacje kobiety z mężczyzną - te są bardziej cielesne, zwłaszcza w stosunku do kobiet nieznanych, zaś w oddziale dominują dziwne relacje brat - siostra: sierżant w pewnym momencie mówi, że nie chciałby mieć żony z wojska, gdyż ta mogłaby rzucić w niego talerzem. Zachodzi też uprzedmiotowienie kobiet - pozbywają się one świadomie cech kobiecych, żeby mogły się przystosować. Na wojnę idą naiwne dziewczynki - laleczki, którym później wyrywa się nogi. To zostało pokazane nawet zbyt dosłownie.
Joanna J.K. Mnie trochę raziła gra stereotypami. Że jak kobieta, to pacyfistka, hipiska, laleczka Barbie. Ale teraz myślę sobie, że to w czasie wojny odżywają te najgorsze, najbrudniejsze stereotypy, na odrzucanie których możemy sobie pozwolić w czasie pokoju.
Adam K. Dobrze, że zbyt wysoki ton spektaklu został zrównoważony humorem. Dla mnie ten zbyt wysoki ton był problemem, został przeciągnięty przez cały spektakl. Za dużo monologów, mononarracji - tak  bym to nazwał.
Joanna J.K. Miej świadomość Adam, że spektakl powstał na podstawie zbioru reportaży Swietłany Aleksijewicz. Ale zgodzę się z tobą w jednym. Nadekspresja wcale nie uwiarygodnia  kreacji, aktor musi się bardzo kontrolować. Na szczęście były w tym spektaklu momenty trzymające za gardło, jak choćby ten o przeprawie z noworodkiem, czy sceny szpitalne. Chciało mi się płakać.
Dawid Z. Spektakl był bardzo sprawny pod względem technicznym. Aktorzy się spisali, dziewczyny, wśród nich debiutantka,  stanęły na wysokości zadania.
Adam K. Podobała mi się gra światłami - uwypuklała odczucia osób, nastrój. Do tej pory nie ustaliliśmy, kogo symbolizowała kobieta w czerwonej sukni. Autorkę? Jeśli tak, to dlaczego na końcu zginęła?
Joanna J.K. Może dlatego, że była ucieleśnieniem wypartej kobiecości? Głosem, rzeczniczką tego młodego pokolenia kobiet, skazanych na śmierć, unicestwienie - jeśli nawet nie fizyczne, to mentalne, psychiczne? Była ona uwodzicielką, kochanką, a może również i matką, kiedy koiła ból młodego żołnierza. Zmuszała, przekraczając sferę intymną, osobistą, widzów do refleksji. Nie wiem, ja też gubię się w domysłach. Policzyłabym to jednak w poczet siły tego spektaklu.
Adam Z. Mimo narzekania naszych koleżanek na światła stroboskopowe, bardzo nam się podobał. Oddaje koszmar wojny i wytrąca z równowagi: z błogiego przekonania, że o wojnie, czyli o nas samych, wiemy wszystko. To nieprawda.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tragedia Koriolanusa

Moje ciało, mój wybór

Rozmowa