Dzień pierwszy

Joanna Jagodzińska-Kwiatkowska: Obejrzeliśmy dwa spektakle - obydwa poruszają tę samą tematykę: kwestię porażenia wojną. W jaki sposób wy - młodzi widzowie spektaklu, zostaliście z kolei poruszeni sposobem ujęcia tej problematyki przez twórców spektaklu.

Adam Kasprzak: Bardzo silnie, choć przez każdy spektakl inaczej. Pogorzelisko zapośrednicza niejako tę problematykę przez różne struktury fabularne, np. przez historię prowadzonego przez bohaterów śledztwa, ale też pewne - jak my to w szkole mówimy - teksty kultury: przede wszystkim mit Edypa, biblijną historię porzuconego w koszyku Mojżesza, historię tragicznej miłości Romea i Julii... Dostrzegła pani również wcześniej pewne analogie do filmu Wołyń Smarzowskiego, gdzie podobnie jak w spektaklu wojna - w rozumieniu przemocy - manifestuje się w konfliktach pojawiających się w rodzinie czy najbliższej wspólnocie sąsiedzkiej: sąsiad zabija sąsiada, brat zabija brata...

Tomasz Dądela: Faktycznie. Pierwszy spektakl traktuje o istocie wojny - jest nią choćby spirala przemocy. Przypomina mi się scena rozmowy z lekarzem z sierocińca: źródła przemocy toną gdzieś w odmętach wspomnień, a jej łańcuch biegnie w nieskończoność... Scena ta bardzo zapadła mi w pamięci...

J.J.K: Dodam tutaj również przejmującą scenę rytualnego tańca kata z ofiarą. Naprzemienność ról, kat naśladuje szyderczo drgawki ofiary...

T.D.: Matka zabijająca komendanta milicji... a przecież jest ona najbardziej zmaltretowaną, upokorzoną ofiarą tej plemiennej agresji wymierzonej we wszystko i we wszystkich.

A.K.: Spektakl ten pokazuje, jak współcześnie zmienia się "styl" uprawiania wojny, jej jednostkowe priorytety. Weźmy na przykład scenę egzekucji. Dla oprawcy ważniejsze staje się samo fotografowanie ofiar, sprawowany rytuał wpisujący się w medialny spektakl niż sam akt zabójstwa. W tej pierwszej płaszczyźnie zarysowuje się nawet coś w rodzaju cichego porozumienia między katem a ofiarą...

T. D.: Podobnie sposób wychowywania dziecka na zabójcę - od najmłodszych lat - przypomina metody stosowane przez bojowników państwa islamskiego. A propos mitu Edypa. Sam reżyser wypowiadał się w którejś z czytanych przeze mnie recenzji, że nawiązania do teatru greckiego są celowe: choćby pierwsze ujęcie śpiewu bohaterki jako nawiązanie do chóru greckiego. Wiele rzeczy układa się dzięki temu w spójną i przejrzystą całość.

J.J.K. Mnie ujęło zakończenie, w którym cisza uzyskała swoje brzmienie, mowę - szumu wody niosącej oczyszczenie. Piękny symbol, również nawiązujący do greckiego katharsis. Dobrze. A Cynkowi chłopcy wystawieni przez aktorów z Wałbrzycha?

A.K. Bardzo mocny spektakl. Wywarł na mnie o wiele większe wrażenie, bardziej przemówił do wyobraźni przy pewnym minimalizmie użytych środków... Wojna została przedstawiona w nim jako jarmarczne, dość tanie, żądne poklasku widowisko, zarysowane w mocno krzywym zwierciadle... Wojna tu to żonglowanie fałszywymi rolami, do końca nie wiadomo kto jest kim, kto kogo gra, czy na pewno tylko siebie... Zdecydowanie wybija się tu motyw, iż "wojna jest zawsze czymś innym niż się wydaje" – odbiega od założonego scenariusza. Widzimy tu mocne przejście od świata kreowanego przez księży i polityków do świata zupełnie innego, nieoczekiwanego, równie urojonego, ale przez makabryczne realia i wydarzenia: smród trupów, piasek w oczach. Zdziwienie i dostosowanie się... Bycie na patriotycznym haju, wymuszone przez kulturę narodowo-socjalistyczną i nagłe wejście w trans śmierci i zabijania, z którego nie ma ucieczki. Bardzo mocne...

J.J.K. Tak, tu wojna zdecydowanie jest swoistym wmówieniem kulturowym, nie można się od niego uchylić... Podzielę się z wami pewną osobistą refleksją. Uczestniczyłam niedawno w z pozoru niewinnym wydarzeniu: szkolnym konkursie piosenki patriotycznej, w którym brał udział mój synek. Święto radości, rozdawanie nagród. I oto usłyszałam te same piosenki w tej potwornej, wykreowanej na scenie aranżacji, aż ciarki przeszły mi po plecach. Nie mogę się do tej pory otrząsnąć...

T.D. Wojna zmienia ludzi, nieodwracalnie. Zwróćmy uwagę na powrót syna zaczadzonego wojną - który dalej mordował, nie mógł się przestawić na normalność – tzw. syndrom afgański.

A.K. Wracając jeszcze do pierwszego pytania, to ważny jest tu ten brak pośrednictwa - mamy niejako relacje świadków uczestniczących w wojnie. Stąd przewaga w sile oddziaływania tego właśnie spektaklu...

J.J.K. Dobrze. Skoro już porównujecie, to co możecie powiedzieć o zastosowanych rozwiązaniach scenicznych, o grze aktorskiej...

A.K. W Pogorzelisku podobało mi się umiejętne prowadzenie na scenie dwóch równoległych akcji przy zachowaniu jedności miejsca i czasu. Mam na myśli przenikanie się dwóch planów: współczesnego, w którym prowadzone jest śledztwo, i planu reminiscencji, wspomnień, wyobrażeń, niekiedy wizji sennych... Natomiast jeśli chodzi o kwestie aktorskie – zauważyłem, że aktorzy zbyt kurczowo trzymali się tekstu, zdradzali brak luzu, swobody aktorskiej. Momentami wydawało mi się, że aktorzy, ci młodzi zwłaszcza, bardziej recytują tekst niż grają, ale może to było zaplanowane...

T. D. Mnie z kolei nie podobała się do końca muzyka, jakby niedopasowana. No i sceny miłosne podchodzące pod banał – może ta nierówność stylistyczna była zabiegiem celowym? Genialne natomiast rozwiązanie z klatką, która imitowała zarazem ekran, więzienie, pokój, tablicę – mnogość rozwiązań. Brawa dla scenografki.    

 J.J.K. A Cynkowi chłopcy wystawieni na scenie o dużo mniejszych gabarytach?

T.D. Zwracała uwagę wybuchowość spektaklu, nerwowość, dynamika, wymagająca od widza ciągłego skupienia. Maksymalne wykorzystanie całej przestrzeni scenicznej. Świetna dykcja, gra aktorska, wokal.

A.K. Podzielam zdanie kolegi. Aktorzy wypełniali swoją grą i energią aktorską cały czas i scenę. Nie wychodzili z roli. Podziwiam maksymalne zaangażowanie, bardzo dobre zgranie ekipy, aktorzy perfekcyjnie dopełniali się w rolach. Dało to w sumie świetny efekt – pełnego zespolenia się w postaci jednego ciała aktorskiego.

T.D. Powiem więcej. Ujął mnie minimalizm w rekwizytach. Cała scena do najmniejszego rekwizytu została ograna. Nie było żadnego zbędnego elementu.

A.K. Mnie scenografia przypominała wnętrze samolotu, była klaustrofobiczna.

J.J.K. Zwróćcie uwagę na grę aktorską, mimikę twarzy, na których trudno było zauważyć granicę między urzeczeniem wojną a przerażeniem... To niuansowanie było perfekcyjne. Co powiecie o szamanie?

T.D. Szamanie? Domniemywałbym raczej Króla Azteków!

A.K. Jak by go nie nazywać, był najważniejszy. Dopełniał wymowy całości. Wydaja się, iż na wojnie jedynym zagrożeniem, z którym trzeba się zmierzyć, pozostaje wróg – okazuje się, że na świat wojny ma wpływ wiele elementów; mierzymy się nie tylko ze swoimi słabościami, ale również z całą przyrodą. Tuż przed śmiercią jednemu z bohaterów przeleciało przed oczami całe życie, a w oczach tych miał piasek... Wojna więc to walka ze wszystkimi potęgami natury, z żywiołami, nad którymi nie jesteśmy w stanie zapanować. Naprawdę. Wróg - ludzki przeciwnik - nie jest największym zagrożeniem. To uświadomił mi ten świetny spektakl.

J.J.K. Dzięki chłopcy za rozmowę. Widzimy się zatem jutro na kolejnych spektaklach.

20.05.2017





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tragedia Koriolanusa

Moje ciało, mój wybór

Rozmowa