Dzień drugi
Joanna
Jagodzińska-Kwiatkowska. Dziś mamy
odmienną sytuację niż wczoraj - to wasze pierwsze zetknięcie z Gombrowiczem w
ogóle. Nawet nie zdążyliście się nasłuchać w szkole, jaki to trudny, dziwny, a
zarazem wielki pisarz... Potraktujmy to jako atut.
Damian Stocki: Chce pani zasugerować, że niewiele zrozumieliśmy?
Przyznam, że początek nieco mnie wystraszył, ale potem było już tylko lepiej.
Wszystko zrozumiałem.
Joanna J.K. To świetnie. Co Cię zatem najbardziej w spektaklu
ujęło?
Damian S. Siła sprawcza słowa. To, że słowa mogą mieć taką
uwodzicielską moc. Rzeczywistość powoływana na scenie brała się tylko z tego,
co powiedział Henryk; była gęsta od słów, te pociągały za sobą gesty, a z kolei
te, nawet najdrobniejsze, np. klęczenie, powodowały totalną zmianę odbioru
całości świata przez Henryka.
Adam Zapolski: Właśnie. Weźmy dla przykładu postać Pijaka -
teoretycznie nie powinna mieć znaczenia, wszak pijak pozostaje w stanie
zamroczenia, nie kontroluje się, tutaj miał najbardziej wyostrzoną świadomość,
praktycznie kontrolował wszystko i jego banalny, choć wulgarny gest, jak
pokazanie palca, który każdy z nas by zignorował, nagle totalnie zmienia
sceniczną rzeczywistość.
Adam Kasprzak: Ale on tym palcem chciał przebić napompowaną bańkę słownej iluzji...
Joanna J.K. Na tym właśnie polega siła i magia teatru, który
tym razem nie odwzorowywał realnej rzeczywistości i naszego dziennego sposobu
postrzegania świata. Opierał się logice marzeń sennych - to we śnie gesty
nabierają spotęgowanej, niewspółmiernej mocy, wychodzą na jaw uśpione lęki,
kompleksy, obsesje, uwalniają się archetypy.
Damian S. Nasz bohater ewidentnie miał kompleks ojca.
Zdziwiła mnie łatwość, z jaką władza ojca została obalona, mimo że jego
autorytet dosłownie "podbijały" liturgiczne akcje księdza. Zresztą
swoją drogą ten ksiądz był bardzo dwuznaczną postacią, trochę straszną i trochę
śmieszną. To tak, jakby to diabeł, a nie ksiądz do mszy dzwonił.
Adam
K. Chyba
najbardziej do głosu doszło jednak dzieciństwo, którego symbolem był Władzio.
Bohater patrzył na rzeczywistość przez pryzmat doświadczeń z dzieciństwa, kiedy
to płaci się wolnością za poczucie bezpieczeństwa. Zapewniają ją przecież
ojciec i matka, rodzice, choćby byli nawet najbardziej toksyczni...
Joanna
J.K.
Dlatego Henryk tak uparcie dążył do ślubu - to jest ten punkt graniczny w
procesie socjalizacji, kiedy zyskuje się rzekomo wolność, choć płaci za nią
iluzją akceptacji społecznej. Henryk jednak za bardzo dał się uwikłać w
paradoksy wolności - przede wszystkim pomylił ją z władzą i to go zgubiło.
Damian
S. W
tę stronę szła również kreacja Pijaka, najbardziej demonicznej postaci w całym
przedstawieniu. Jego udawanie gry na saksofonie podkreśliło szyderczo pustkę
wszystkich zmagań, wysiłków Henryka do nadawania znaczeń wszystkiemu. A
przecież nic nie miało znaczenia, to były tylko słowne wygibasy, spiętrzenie
myśli, aktorstwo, i to jakiejś trzeciorzędnej próby. Ślub był raczej rojeniem
chorej wyobraźni Henryka, zresztą Mania i tak z własnej woli poszłaby tylko za
pijakiem, czemu dała przecież wyraz na scenie, obejmując go...
Dawid
Z.
Ja będę od dzisiaj bardziej wyczulony na to, co mówię. Słowa mają jednak moc -
ponoć stwórczą, jednak w tym pędzie tworzenia często destrukcyjną. Wydaje nam
się, że to my rządzimy słowami, a okazuje się, że to one rządzą nami. Czasami
wydostają się spod kontroli i wracają do człowieka w jakimś tragicznym
wydarzeniu. Zwróćcie uwagę, że Władzio w swojej naiwności wziął polecenie
Henryka, by odebrać sobie życie, całkiem na serio...
Adam
K.
Tak, i dlatego w spektaklu wykorzystano
kalię - kwiat ślubny i pogrzebowy zarazem (canedeskia
- szybkie poszukiwanie w google symboliki kwiatu).
Joanna
J.K. Dobrze. Porozmawiajmy teraz o rozwiązaniach
scenicznych i grze aktorskiej.
Adam
Z.
Minimalistyczna scenografia, bardzo funkcjonalna.
Dawid
Z. Najbardziej
podobała mi się gra Henryka - urzekała ogromną świadomością warsztatu,
minimalistycznych środków, jakie miał do dyspozycji. Właściwie to nawet nie
była gra. On się nie trzymał litery tekstu, cechowała go dużą swoboda, jakby
improwizował. Zastanawiam się np. czy słowa o tandetnym pałacu były w tekście Gombrowicza.
Damian
Z.
I to zwracania się do publiczności, jakby nas ciągle angażował w swój proceder.
Joanna
J.K.
Słusznie. Tak, jakby reżyser - nie aktor - chodził po scenie i gadał głośno do
siebie...
Damian
Z.
Ja typuję Władzia - jego gra była niewymuszona, naturalna, świeża, zgodna z
charakterem postaci, bardzo przekonująca. Na początku nawet wydawało mi się, że
to on debiutuje.
Adam
K.
Ja mam w ogóle problem z tymi debiutami. Zaczyna mi się rozmywać formuła tego
festiwalu. Jak to jest, że porównuje się ze sobą poważne debiuty reżyserskie,
dramaturgiczne - z jednej strony - a z drugiej, nierówne pod wieloma względami
debiuty aktorskie. Tutaj aktorka raptem wypowiedziała jedno dłuższe zdanie na
scenie i już robi się z tego wydarzenie.
Joanna
J.K.
Nie przesadzaj, przecież cały czas była obecna na scenie. Tak, jak mówiła
reżyserka - ona nie miała własnego zdania, była "używana", trochę jak
marionetka.
Dawid
Z.
Zgadzam się z Adamem, mnie jej gra nie przekonała. Nie wiem, co miała wyrażać.
Robiła jakieś miny. Była ładna, owszem... i chyba to wszystko.
Joanna
J.K.
Jest 24.00, ścielcie łóżka. Dobranoc i dzięki za sympatyczną rozmowę.
Komentarze
Prześlij komentarz